guru

Nadal w podobnym duchu pseudofilozoficznego zadumania jak poprzednio...

W mojej zawodowej „karierze” miałem przyjemność uczestniczyć w kilku projektach, które po doprowadzeniu do pewnego stanu zostały przekazane kolejnemu, większemu zespołowi jako „obiecujące” i/lub konieczne do rozwinięcia/dokończenia. Ponieważ tak się złożyło, że w projektach tych pełniłem rolę „zasobu funkcyjnego”[1] stały się one z czasem projektami „moimi”, w przeciwieństwie do projektów zdecydowanie nie moich. To rozróżnienie jest o tyle istotne, że umożliwia dokonanie pewnych ciekawych obserwacji z perspektywy choćby kilkudziesięciu miesięcy rozwoju projektu.

wzrost

W projektach przejmowanych przez nowy zespół w fazie „prawie gotowe” konieczny jest ktoś, kto swoją wiedzą i osobą będzie spajał oba etapy projektu. Praktycznie jest to lider z pierwotnego zespołu, zapewne autor/współautor/opiekun systemu w fazie jego powstawania, kiełkowania i początkowego wzrostu — on bierze na siebie rolę przewodnika i nauczyciela. Z jego punktu widzenia zapewne wygląda to tak, że dostaje grupę ludzi, żeby wreszcie ruszyć z kopyta i rozwinąć swój wspaniały projekt. Już sam ten fakt oznacza, że projekt ten okazał się doceniony, rozwojowy i dobrze rokujący na przyszłość. Natomiast z punktu widzenia zespołu jest to raczej misja typu „wyciągnijcie go z błota bo facet sobie nie radzi, może da się jeszcze coś z tego uratować”. Ta drobna różnica perspektyw nie ma większego znaczenia — tak czy inaczej jest nowy zespół oraz Ten Który Wie.

Faktycznie na początku współpraca polega głównie na zadawaniu pytań i pilnym wsłuchiwaniu się w odpowiedzi. Ten Który Wie jawi się jako Ten Który To Wymyślił lub Ten Który Długo W Tym Siedzi i spokojnie może uchodzić za „guru”. Do czasu...

upadek

Trudno jednoznacznie powiedzieć kiedy, ale z mojego doświadczenia wynika, że w końcu na pewno przychodzi taki moment, że „guru” staje się Tym Który To Spieprzył. Nawet nie wiem z czego to dokładnie wynika, ale uważam za pewnik, że im bardziej klarowny jest obraz przejmowanego systemu, tym więcej na nim plam i tym więcej elementów wydaje się koniecznych do poprawy lub nawet kompletnej przebudowy. Odpowiedzi „to jest zrobione w ten sposób” nie pozostają już bez kolejnych pytań „a dlaczego nie inaczej?”, „dlaczego nie lepiej?” i przede wszystkim „czemu to jest tak głupio wymyślone, przecież to w ogóle nie działa!”. Jeżeli „guru” nie ma na kogo „zwalić” i faktycznie jest autorem systemu jako całości (a skoro projekt powstał jako „zobaczmy czy da się coś takiego zrobić” to najczęściej tak właśnie jest) to jego los jest właściwie przesądzony.

A co gorsza, wzrost i upadek „guru”, który odbywa się na styku warstwy ludzkiej i technologicznej, nie wstrzymuje procesów odbywających się w warstwach z definicji ważniejszych, takich jak polityka. Skoro szefostwo szczebla dostatecznie wysokiego podjęło decyzję, że rozpatrywany projekt jest obiecujący i pozwoli im zarobić, po czym skierowało do tego projektu ludzi w celu jego szybkiego dokończenia, to chyba oczywiste jest, że proces sprzedaży tego systemu startuje w tym samym momencie. Jeżeli nie wcześniej. Zatem w praktyce upadek „guru” jest gwałtownie przyspieszony przez fakt, że Prawdziwi Użytkownicy zaczynają używać tego, co jeszcze niedawno było jego własnym wychuchanym, wypucowanym Super Pomysłem...

requiem

Uzupełniona wiedza i wyższy poziom świadomości zespołu rozwojowego ratunkowego w połączeniu z walcem prawdziwego wdrożenia powodują, że z „guru” nie zostają praktycznie żadne rozpoznawalne szczątki. Najlepiej aby w tym momencie odszedł do ... innych zadań. Być może zadaniem tym będzie wymyślenie innego równie genialnego systemu, który ktoś potem będzie musiał równie mozolnie wygrzebywać spod narzekań użytkowników, utrzymywać na powierzchni i przekonywać wszystkich wkoło, że teraz to już naprawdę się do czegoś zaczyna nadawać. No i dobrze — niech i tak będzie...

Tylko trochę przykro, że nie ma na tym grzęzawisku ani jednego Mistrza przez duże M...

[1] Głównego projektanta, architekta systemu, kierownika wykonawczego, ... różnie bywało.

Komentarze

#1 | 2005.04.07 19:40 | Łukasz Grabuń

Świetny wpis.

Warto jednak zauważyć - w czym, po przeczytaniu "Wariaci rządzą domem wariatów" - że z tego "biznesu" się nie wypada, więc w zasadzie jest bez różnicy, czy w danym projekcie jesteś w ekipie ratunkowej, czy też rozjechanym przez walec rzeczonej ekipu ex-guru. :-)

#2 | 2005.04.12 08:33 | MiMaS

w zasadzie jest bez różnicy, czy w danym projekcie jesteś w ekipie ratunkowej, czy też rozjechanym przez walec rzeczonej ekipu ex-guru

Polemizowałbym... „Kariera” członka (za przeproszeniem) ekipy ratunkowej zależy wprost od powodzenia misji — albo utrzymuje dany produkt do końca (produktu lub własnego) albo okaże się na tyle zdolny, że zostanie skierowany do ratowania innych projektów. Jak robotnik — nie jest wielką zasługą, że jest dobry, za to jest haniebną winą jeśli coś mu się nie uda.

Tymczasem ex-guru po prostu zajmie się nowym projektem, bez względu na powodzenie poprzedniego. Ponieważ „guru” to także (a może głównie, jeśli założymy, że prawdziwych Mistrzów nie ma?) status danego człowieka w świadomości szefów. A szefowie z definicji nie widzą wzrostu i upadku przedstawionego powyżej, zatem ten status w ich oczach to rzecz wieczna.

 

Uwaga: Ze względu na bardzo intensywną działalność spambotów komentowanie zostało wyłączone po 60 dniach od opublikowania wpisu. Jeżeli faktycznie chcesz jeszcze skomentować skorzystaj ze strony kontaktowej.