fast food, czyli internet w oczach analfabetów

Obserwacja człowieka zirytowanego — ludzie nie czytają tego, co się do nich pisze. Zwyczajnie. Czytać nie chcą i nie lubią, a może nie umieją — nie wiem. Można by to zignorować uznając, że ludzie nie lubią robić wielu rzeczy i jakoś sobie z ich omijaniem radzą od wieków. Szkoda tylko, że czytanie wydaje się umiejętnością powszechną, a Internet wciąż jest bardziej pisany/czytalny niż jakikolwiek inny...

case study: dlaczego nie odpowiadam na maile

Od paru lat regularnie dostaję różne dziwne (mniej lub bardziej) e-maile związane (mniej lub bardziej) z tengwar.art.pl. Ludzie pytają o najróżniejsze sprawy, najczęściej jak zrobić tatuaż[1], jak napisać imię ukochanej, jak działa dlaczego im „nie działa” oTT i o co w ogóle chodzi. Ogromną większość takich maili ignoruję. Ponad 90% zapewne.

Wbrew pozorom wcale nie dlatego, że jestem nieokrzesanym chamem. Może rzeczywiście jestem, nie przeczę, jednak nie to jest powodem.

Powód jest taki, że ignoruję maile, których treść i/lub forma zdradza kompletny brak znajomości i zrozumienia tematu. Uznaję wtedy, że autor woli napisać i zapytać niż przeczytać; że nie zadał sobie minimum trudu przeczytania kilku stron i nie podjął próby zrozumienia kilku faktów i prostych zależności. Czyli zwyczajnie marnuje mój czas... I to mnie, jako autora nieczytanych treści, zwyczajnie obraża. Nie chcesz — nie czytaj; ale jak nie czytasz to nie pytaj o czym było.

biblioteka? czy targowisko?

Zadziwiające jest to, jak bardzo ludzie się przyzwyczaili, że wszystko można znaleźć „w necie”, a równocześnie wciąż nie nauczyli się czytać. Wydawało by się, że Internet jest wielką biblioteką, że możesz tu znaleźć każdą książkę, łącznie z przepastnym działem ksiąg zakazanych, i że możesz czytać do woli w bezpiecznym zaciszu własnego domu. Jakże mylne i w gruncie rzeczy głupie jest to porównanie...

Internet nie jest biblioteką. Internet jest siecią komunikacji analfabetów. To być może paradoks, ale tak właśnie jest. Większość ludzi w Sieci praktycznie nie czyta, nie skupia się, nie myśli. Albo mają coś podane na tacy w postaci kilku prostych haseł, albo ... nie widzą tego wcale. Sekunda, dwie, nie widzę, nie ma... spadam albo w najlepszym/najgorszym przypadku piszę pytanie o treść strony, której mi się czytać nie chciało.

Jakże wiele czasu ludzie tracą na pisanie pytań, na które odpowiedzi mają za rogiem... Jakim cudem uważają, że napisanie maila z głupim pytaniem szybciej doprowadzi ich do uzyskania odpowiedzi — to jedna z wielkich zagadek naszych czasów.

Jakże wiele treści do nich nie dociera tylko dlatego, że ilość tekstu przekracza limity twittera czy innego blipa...

twit twit, blip blip, hau hau...

[1] Z moich e-maili można wnioskować, że po świecie chodzi więcej ludzi z wytatuowanymi nie możliwymi do odczytania bzdurami w Tengwarze, niż ze słowem „sajgonki” w Kanji. Koszmarne albo zabawne...

poprzednie wpisy:

[podczas gdy mnie nie było] What is a browser? Google!

Jeszcze z serii treści odgrzewanych — film z „wywiadem ulicznym” przeprowadzonym przez Google w NYC na temat „What is a browser?”. Zdecydowanie fascynujące — ludzie (no, Amerykanie przynajmniej) nie odróżniają pojęć „przeglądarka” i „wyszukiwarka”. Mimo że obu tych narzędzi używają na co dzień.

[podczas gdy mnie nie było] The new facebook sucks

W czasie mojej dłuuugiej nieobecności działo się w Sieci sporo spraw ciekawych, fascynujących, a może nawet kilka ważnych (w pewnym mało ważnym sensie). Ten wpis jest pierwszym i nie ostatnim z serii odkrywającej, co ciekawego mnie minęło. Jednym z najbardziej zadziwiających dla mnie zjawisk ostatnich paru miesięcy artykuł „Facebook Wants to Be Your One True Login” opublikowany na ReadWriteWeb w lutym. Sam tekst może nie jest szczególnie zjawiskowy, natomiast ponad 2600 komentarzy pod nim — jest.

microformats vs Semantic Web

Wciąż nadrabiając zaległości w życiu blogosfery trafiam na wiele przykładów (serio, nie dotyczy to tylko przypadku ostatniego wpisu) powstawania w zbiorowej świadomości łebmasterów pomieszania pojęć związanych z Semantic Web i microformats. Najczęściej prowadzi to do nadinterpretacji i przecenienia roli tej drugiej koncepcji. I chociaż pisałem wczoraj, że nie rozwinę myśli o bzdurnym porównaniu microformats i RDF, to wobec sugestii, że microformats odgrywa znaczną rolę w rozwoju Semantic Web postaram się jednak sklecić kilka zdań.

Triplr — Stuff in, triples out

Triplr funkcjonuje już czas jakiś (od marca), ale warto go chyba wspomnieć i przypomnieć. Slogan głosi: „Stuff in, triples out” i to jest właściwie sedno sprawy. Ten prosty serwis obsługuje zapytania GET określające format wyniku i URL dokumentu zawierającego jakiś RDF. Dokumentem tym może być albo faktycznie graf RDF w dowolny rozsądnym formacie serializacji albo strona WWW z osadzonym RDF-em (czy choćby metadanymi jakimiś, nawet i microformats) opisanym zgodnie z GRDDL. Zatem działa to zarówno jako ekstraktor danych z najróżniejszych dziwnych miejsc, jak i konwerter różnych formatów serializacji grafu RDF, nie tylko do innych serializacji — na liście formatów wynikowych mamy także tabelkę HTML i JSON-a.

Semantyczne cośtam

Komentarz do poprzedniego wpisu wprowadził mnie w pewną konsternację i lekkie niedowierzanie. Niestety kolejny potwierdził moje obawy — kolega reuptake zdaje się utożsamiać „semantyczny markup” z Semantic Web. Cóż za niefart. Spróbuję zatem jakoś w kilku prostych słowach troszkę bardziej rozbudowanego komentarza...

archiwalne:

Starszych wpisów szukaj w archiwum tematu lub ogólnym.