znalezione wpisy oznaczone „web”:

fast food, czyli internet w oczach analfabetów

Obserwacja człowieka zirytowanego — ludzie nie czytają tego, co się do nich pisze. Zwyczajnie. Czytać nie chcą i nie lubią, a może nie umieją — nie wiem. Można by to zignorować uznając, że ludzie nie lubią robić wielu rzeczy i jakoś sobie z ich omijaniem radzą od wieków. Szkoda tylko, że czytanie wydaje się umiejętnością powszechną, a Internet wciąż jest bardziej pisany/czytalny niż jakikolwiek inny...

[podczas gdy mnie nie było] The new facebook sucks

W czasie mojej dłuuugiej nieobecności działo się w Sieci sporo spraw ciekawych, fascynujących, a może nawet kilka ważnych (w pewnym mało ważnym sensie). Ten wpis jest pierwszym i nie ostatnim z serii odkrywającej, co ciekawego mnie minęło. Jednym z najbardziej zadziwiających dla mnie zjawisk ostatnich paru miesięcy artykuł „Facebook Wants to Be Your One True Login” opublikowany na ReadWriteWeb w lutym. Sam tekst może nie jest szczególnie zjawiskowy, natomiast ponad 2600 komentarzy pod nim — jest.

microformats vs Semantic Web

Wciąż nadrabiając zaległości w życiu blogosfery trafiam na wiele przykładów (serio, nie dotyczy to tylko przypadku ostatniego wpisu) powstawania w zbiorowej świadomości łebmasterów pomieszania pojęć związanych z Semantic Web i microformats. Najczęściej prowadzi to do nadinterpretacji i przecenienia roli tej drugiej koncepcji. I chociaż pisałem wczoraj, że nie rozwinę myśli o bzdurnym porównaniu microformats i RDF, to wobec sugestii, że microformats odgrywa znaczną rolę w rozwoju Semantic Web postaram się jednak sklecić kilka zdań.

Semantyczne cośtam

Komentarz do poprzedniego wpisu wprowadził mnie w pewną konsternację i lekkie niedowierzanie. Niestety kolejny potwierdził moje obawy — kolega reuptake zdaje się utożsamiać „semantyczny markup” z Semantic Web. Cóż za niefart. Spróbuję zatem jakoś w kilku prostych słowach troszkę bardziej rozbudowanego komentarza...

Ja wciąż nie słyszałem...

Pod koniec poprzedniego wpisu cisnęło mi się pod palce oczywiste w tym kontekście pytanie: jeżeli tak łatwo jest używać osadzonego RDF-a w XHTML, tak łatwo go stamtąd wydobyć, i tak łatwo jest tworzyć strony odczytywalne równocześnie dla człowieka i maszyny (agenta SW, czy jak go tam nazwiemy), to dlaczego tak mało jest tego typu rozwiązań w prawdziwej (w sensie: nie akademickiej) sieci WWW?

This Is Always Broken

Na stronie This Is Broken pojawił się wczoraj tysięczny wpis. Jeżeli jeszcze ktoś tej strony nie zna, mimo jej prawie trzyletniego stażu, to proszę się natychmiast zagłębić w archiwa ;-)

FireBug

O interesujących rozszerzeniach do Firefoksa zdarzało mi się już pisać, głównie dlatego, że może on stanowić całkiem interesującą platformę dla programów najróżniejszych. Tym razem trafiłem (całkiem przypadkowo zresztą) na cudo zwane FireBug.

Nie pomaga nawet przyjazne "Don't panic"

Krótka obserwacja absurdów popularności w sieci. Jak zapewne niektórzy słyszeli, jakieś 10 dni temu Sir Timothy Berners-Lee założył publicznego bloga.

HTML Slidy

Wczoraj zupełnie przypadkowo trafiłem na HTML Slidy : Slide Shows in XHTML. S5 idzie w odstawkę, bez dwóch zdań.

Firefox HTML Validator

Od dawna już nie jestem szczególnym fanem przeglądarki Firefox, na co dzień używam innej, ale przyznam, że niektóre dodatki robią z Firefoksa całkiem przyjemną zabawkę. Na przykład HTML Validator...

Gmail invite - dewaluacja

Po okresie przyglądania się Gmail jako „webaplikacji” częstotliwość mojej aktywności w tym serwisie wyraźnie spadła. Zresztą pewnie nie tylko mojej. Mimo dodawania nowych elementów i usprawnień, o Gmail słychać ostatnio jakby mniej. Zapewne ma to również związek z ciągłą, wręcz przeciągająca się aktualnością tego:

Gmail

Fala ogólnoświatowego zainteresowania serwisem pocztowym Googla, czyli Gmail, nie słabnie, mimo że od pierwszych wersji beta minęło już kilka miesięcy. Zapewne w dużym stopniu jest to spowodowane aktualnym sposobem uzyskania tam konta, czyli koniecznością otrzymania zaproszenia od innego użytkownika — taka zasada wprowadza atmosferę elitarności, która chyba bardziej przemawia do wyobraźni niż inne cechy Gmaila (np. 1GB darmowego miejsca na pocztę). Niezły chwyt marketingowy, to im trzeba przyznać, nawet jeśli większość użytkowników nie bardzo wie co ma zrobić z uzyskanym w ten sposób kolejnym adresem e-mail. Zresztą „thanks to the generosity of folks like you” uzyskanie zaproszenia do Gmaila stało się stosunkowo proste, tak że dzisiaj nawet mój kot ma tam konto ;-). Zostawmy jednak marketing, konkursy na zaproszenia i elity, a spróbujmy spojrzeć na Gmail jak na aplikację webową.

ekstremalnie cienki klient

Sformułowanie „aplikacja webowa” zapewne razi purystów językowych. Niestety nie znam lepszego odpowiednika pojęcia „web application”, jakiejś bardziej polskiej nazwy na architekturę, w której interakcja z użytkownikiem odbywa się poprzez strony w przeglądarce internetowej. Czy to będzie się odbywało w internecie czy w intranecie, w sieci rozległej czy lokalnej — bez znaczenia. Ważne, że po jednej stronie jest użytkownik uzbrojony jedynie w przeglądarkę (mniej lub bardziej dowolną), a po drugiej serwer obsługujący żądania tego użytkownika i zapewne jakąś bazę danych. Niby klasyczna architektura klient-serwer, ale specyfika klienta powoduje, że aplikacje webowe to zupełnie nowa jakość problemów.