i co? i ... so

System zarządzania jakością — potężne narzędzie, bez którego trudno sobie wyobrazić utrzymanie w ryzach czegoś tak złożonego jak projekt informatyczny. Istnienie firmy zajmującej się tworzeniem wielu projektów bez takiego systemu wydaje się w ogóle nie poważne. SZJ to coś, co pozwala postrzegać to miejsce bardziej jako precyzyjną fabrykę, a nie tylko gigantyczny dół śmierdzącej smoły. Przynajmniej teoretycznie. Bo w praktyce powoduje, że zazdroszczę Anglosasom poetyckiego brzmienia takich określeń jak „pain in the ass”. :-/

Mam wrażenie, a przynajmniej nadzieję, że inżynieria oprogramowania jest już u nas rozwinięta na tyle, że jest traktowana jak każda inna działalność przemysłowa. Procesy kierownicze są zazwyczaj sprawowane przez ludzi wykształconych do zarządzania i rozwiązywania problemów organizacyjnych, a nie przez „wystarczająco zasłużonych” programistów, jak to bywało jeszcze niedawno. I to jest dokładnie tak, jak być powinno — KP jest menedżerem i najlepiej niech menedżerem pozostanie. Jednak procedury wykorzystywane na „niskim poziomie”, w codziennej pracy zespołów wykonawczych, to już inna bajka. Niezależnie od tego czy są to procedury uświęcone jakąś normą (np. serii ISO 9000), czy reprezentują jakąś (u)znaną metodologię, czy też są wytworem domorosłych specjalistów i zbiorem projektów racjonalizatorskich, muszą być tworzone i weryfikowane przy udziale „ludu pracującego miast i wsi” (programistów, testerów, projektantów, ...). Menedżer myślący w kategoriach biznesowych, może i będzie podniecony i zaszczycony misją wdrożenia np. normy ISO, ale jego praca, choćby ślicznie wyglądała na papierze i przyniosła firmie elegancki błyszczący certyfikat, raczej nie na wiele się przyda w prawdziwym życiu.

Nie jestem oczywiście na tyle nierozsądny, żeby postulować całkowite oddanie zadania opracowania procedur norm jakości w ręce programistów... Wiadomo z praktyki pokoleń, że gdzie trzech programistów, tam pięć pomysłów na wykonanie jednego zadania. Jednak kompletny brak udziału zespołów wykonawczych w pracach nad opracowaniem procedur, wzorów dokumentów, zapisów i wszystkiego, co taki SZJ za sobą pociąga, skutkuje tym, że:

  • zapisane (i uświęcone normą) procedury są nie życiowe i bardziej przeszkadzają niż pomagają komukolwiek,
  • wobec powyższego procedury są po prostu ignorowane — programiści wszelkiej maści są generalnie zbyt leniwi żeby zajmować się nic nie wartymi głupotami zapisami, które nie przynoszą im pożytku,
  • audity kontrolne (głównie wewnętrzne, co ciekawe) służą wyłącznie poprawie samopoczucia twórców procedur i nie mają nic wspólnego ze sprawdzaniem działania SZJ w praktyce — jeden wielki cyrk i fotomontaż.

Klasyczny przykład zjawiska GIGB :-/

I w sumie po raz kolejny wychodzi na to, że całe zamieszanie, (re)organizowanie i auditowanie ma sens tylko z polityczno-marketingowego punktu widzenia — naklejka o enigmatycznej treści ISO 9001:2000 ładnie wygląda i właściwie tylko do tego służy...

Komentarze

Brak komentarzy do tego wpisu.

 

Uwaga: Ze względu na bardzo intensywną działalność spambotów komentowanie zostało wyłączone po 60 dniach od opublikowania wpisu. Jeżeli faktycznie chcesz jeszcze skomentować skorzystaj ze strony kontaktowej.