O tłumaczeniach słów kilka

Pozostając w tematyce odgrzewanych kotletów i spraw ani nowych, ani ciekawych — po kilku miesiącach zwłoki w końcu zdecydowałem się przeczytać polskie tłumaczenie rekomendacji RDF. Jest to pozycja wymieniona na oficjalnej liście polskich tłumaczeń dokumentów W3C i naiwnie myślałem, że fakt ten świadczy o minimalnej choćby jakości tłumaczenia. Zawiodłem się straszliwie...

gniot

Cytat z początku [zachowano pisownię oryginału]:

Niniejszy dokument definjuje składnię abstrakcyjną (abstract syntax) na której RDF jest oparta, a która służy to połączenia jej konkretnej składni z jej formalną symantyką. Składnia abstrakcyjna jest całkiem inna niż XML infoset [XML-INFOSET]. Dokument zawiera także diskusje na temat celów projektu, najważniejszych założeń, datatyping, normalizację znaków i obsługiwanie referencji identyfikatora zasobów sieci (URI).

Rozwój RDF został umotywowany między innymi przez następujące rzeczy:

  • Sieciowe metadaty: dostarczjące informację na temat zasobów sieci i systemów które ich używają (np: ocena zawartości, opisy możliwości, preferencje prywatności, itp.)
  • Applikacje które wymagają raczej otwartych niż ograniczonych modeli informacyjnych (np: planowanie działań, opisywanie procesów oranizacyjnych, adnotacje zasobów sieciowych, itp.)
  • By zrobić dla informacji przetwarzanej przez maszyny (dane aplikacji) to co World Wide Web zrobiła dla hypertext: pozwolić aby dane były przetwarzane poza konkretnym środowiskiem w którym były stworzone w sposób, który będzie działał na skalę internetu.
  • Współpracę pomiędzy aplikacjami: łączenie danych z wielu programów aby uzyskać nowe informacje.
  • Zautomatyzowane przetwarzanie danych z sieci przez programy: siec internetowa odchodzi od informacji czytanych jedynie przez człowieka w kierunku ogólnoświatowej sieci procesów współpracujących między sobą. RDF dostarcza uniwersalny język dla tych procesów.

I tak dalej i tak dalej... Okropny język, beznadziejna składnia, błędy ortograficzne i literówki w co drugim zdaniu przynajmniej. O tłumaczeniu „web metadata” na „sieciowe metadaty” przez litość nie wspomnę.

Cały ten dokument jest po prostu kpiną i można by go spokojnie zignorować jako niesmaczny żart niedouczonego grafomana obywatela Kanady „z doskonałą znajomością polskiego”. Niestety rodzi to także ciekawsze pytania o tłumaczenie specyfikacji technicznych w ogólności:

  1. po co ludzie robią takie rzeczy?
  2. dlaczego robią to ludzie pozbawieni jakichkolwiek kompetencji?

teorie

Przy okazji dyskusji różnych na temat polskich i obcojęzycznych blogów technicznych często pojawiały się sprzeczne opinie. Wg jednej z nich teksty techniczne powinny pojawiać się wyłącznie po angielsku ponieważ jest to wspólny język IT. Natomiast zwolennicy drugiej opcji argumentowali, że angielski, wbrew pozorom, jest nadal problemem nawet dla profesjonalistów, więc teksty techniczne (w tym tłumaczenia) mają sens jako dające im szansę lepszego zrozumienia zagadnienia. Stąd wnioskuję, że odpowiedź na pierwsze z postawionych powyżej pytań brzmi: ponieważ istnieją ludzie, którzy tekst w języku ojczystym przyjmą lepiej i łatwiej.

Większy problem pojawia się w przypadku pytania drugiego — czasami (nie zawsze na szczęście!) za tłumaczenia dokumentów technicznych zabierają się ludzie, którzy robić tego nie powinni i w efekcie powstają gnioty takie jak tłumaczenie cytowane powyżej. W idealnym świecie za tłumaczenia tekstów technicznych (a w szczególności oficjalnych specyfikacji) powinni brać się ludzie, którzy znają temat na tyle, że potrafią to zadanie wykonać dobrze. Niestety mam wrażenie, że stosunkowo rzadko się tak dzieje. Jednym z podstawowych powodów jest zazwyczaj brak czasu (chociaż z drugiej strony ja np. tracę czas na ranty takie jak ten, więc może to nie jest argument). A inne powody? Może jednak zwątpienie w społeczną przydatność takich działań..?

praktyka

Najciekawsze sytuacje powstają wtedy, gdy mamy możliwość zderzenia teorii z praktyką, np. gdy mamy publicznie dostępne dwa konkurencyjne tłumaczenia — stwarza to ciekawe możliwości zabawy w porównywania. Przykładowo: tłumaczenie wytycznych WCAG 1.0. Można oczywiście się spierać czy lepszy jest tytuł „Zapewnij równoważne alternatywy dla treści wizualno-audialnych” czy „Zapewnij właściwe odpowiedniki dla zawartości dźwiękowej i wizualnej”. Jednak w przypadku tekstu „Zapewnij treść która, jeśli jest zaprezentowana odbiorcy, przekazuje w esencji taką samą funkcję i cel jak treść wizualno-audialna.” mam podejrzenie, że jest jednak gorszy niż „Zapewnij odpowiednik zawartości dźwiękowej i wizualnej, taki, żeby pełnił identyczną funkcję.”. Czy jakikolwiek normalny polski twórca stron internetowych kiedykolwiek zajmuje się dyskutowaniem o „esencji treści”? A jednak właśnie takie tłumaczenie wytycznych WCAG jest na oficjalnej liście W3C zamiast tłumaczenia Tadeusza Dudkowskiego.

Powód wydaje się banalny — jedno jest skończone, drugie nie...

Komentarze

#1 | 2006.03.20 19:19 | Robert Drózd

"Wizualno-audialnych", o matko.... Ale co się dziwić, W3C nie ma pod ręką ekspertów od jezyka polskiego, aby mogli zweryfikować jakość tłumaczeń. Ktoś im je podesłał, więc zamieścili....

No cóż, większości tłumaczeń open-sourcowych, darmowych itd. po prostu nie można do końca wierzyć. Tłumaczenie to nie tylko odrobina chęci, ale i kompetencje: 1. techniczne, 2. językowe. A osoby, które te oba rodzaje kompetencji łączą, po prostu nie pracują za darmo.

Tłumaczenia DWWW są oczywiście lepsze, gdyż osoby, które je robią znają się dobrze na tematyce i terminologii technicznej. Jednak praktyki tłumaczy chyba nie mają. A ich dzieło nadal nie nadaje się do użytku, z dwóch powodów.

  • permanetna wersja robocza, pominąwszy nieczytelny układ (przekładaniec, nie dałoby się interlinearnie?) od czytelnika nadal wymaga się dobrej znajomości języka angielskiego, ponieważ trudniejszych pojęć po prostu nie przetłumaczono, np.

    jeżeli przegląd dokonywany jest przez osoby niepełnosprawne w niektórych czynnościach muszą asystować im ludzie who does not have the same disability.

    Obecnie serwis dwww.pl ma więc wartość tylko dla osób, które interesują się dalszym tłumaczeniem specyfikacji, no i chcą ją oglądać na bieżąco. Lepiej byłoby chyba wypuścić publiczną wersję beta, w której fragmenty problemowe są wyróżnione, ale przetłumaczone, na ile się da.

  • jeden z podstawowych błędów początkujących tłumaczy, czyli dosłowne oddawanie nie tylko treści, ale i szyku zdania, co sprawia, że tłumaczenie brzmi niezręcznie, trzeba się zastanawiać "co też tłumacz miał na myśli", np.

    Wstępny przegląd ani nie bierze pod uwagę zróżnicowania problemów jakie napotykają niepełnosprawni użytkownicy ani nie dotyczy, lub sprawdza wszystkich aspektów witryny.

#2 | 2006.04.05 16:42 | Shima

#1: Robią to dla treningu
#2: Chcą się wykazać

Piszą to piszą, ich prawo. Jeżeli możemy mieć do kogoś pretensję, to tylko do tych, którzy, korzystając z zaufania, którym ich obdarzono, rekomendują coś, co na rekomendację nie zasługuje.

PS. Na oficjalnej stronie UMŁ widnieje link Łódź-Śrudmieście - to jest żenujące.

 

Uwaga: Ze względu na bardzo intensywną działalność spambotów komentowanie zostało wyłączone po 60 dniach od opublikowania wpisu. Jeżeli faktycznie chcesz jeszcze skomentować skorzystaj ze strony kontaktowej.